loader

Wenus made in China

Można założyć, że jeśli jakimś niewyobrażalnym sposobem udałoby się uśrednić wyobrażenia wszystkich znanych nam ludzi o tym, jak wyglądałoby najcenniejsze dzieło sztuki, średnia ta byłaby raczej do odgadnięcia. Niewielki odsetek, podejrzewając podstęp, zadeklarowałby pewnie, że zgodnie z ogólną obserwacją o tym, że świat oszalał, najcenniejsze byłyby może jakieś powyginane rurki współczesnego artysty, który z chmurnym wyrazem twarzy zawsze odmawia komentarza. Część wszystkich znanych nam ludzi opowiedziałaby się też za całkowicie przeciwnym wariantem, jakim byłyby cenne starożytności – najkorzystniejszy dla tej wizji byłby scenariusz zakładający odnalezienie posągu w pobliżu piramid, późniejszą kradzież, transport statkiem pirackim i spektakularne odnalezienie uwieńczone ekspozycją za pancerną szybą w znanym paryskim muzeum. Pomiędzy tymi radykalnymi opcjami rozpościera się jednak cały wielobarwny wachlarz skojarzeń dworskich, dworsko-europejskich i ogólnie pełnych barokowego przepychu. Najcenniejsze dzieło nie wisiałoby przecież w wyniszczonym pustostanie, a w salonie ogrzanym ogniem pałacowego kominka, oprawione najprawdopodobniej w złotą ramę, na tle przeładowanych ornamentami grubych tapet. Byłoby to dzieło ze starego kontynentu, a jednym z elementów sztafażu byłby koń w pozie silnego naprężenia mięśni. Statystycznie uśredniając – byłby zaprzężony w rydwan, na którym leżałaby leniwie Wenus, obok Napoleon trzymający gronostaja i przybierający zadziwiającą mimikę Mony Lizy. W tle, wzburzona toń wodna albo szarża.

W zderzeniu z raportami analityków, taka fantazyjna wizja nie zbliża się nawet odrobinę do rynkowej, mierzalnej przychodami rzeczywistości. Przyjmując dla określenia wartości dzieł kryterium ceny, w łatwy sposób wyodrębnić można ciasny krąg artystów, których prace uznawane są przez kolekcjonerów za najcenniejsze. Jako że transakcje aukcyjne niemal we wszystkich krajach rejestrowane są przez międzynarodowe portale, co roku ukazują się na nich najróżniejsze zestawienia, na czele z listą najdrożej sprzedanych prac. W ubiegłym roku, choć zabrakło na niej rydwanu z Napoleonem, w pierwszej dziesiątce znalazły się dwa obrazy Francisa Bacona, dwa Andy’ego Warhola i jedna, za to otwierająca tabelę rzeźba Alberta Giacomettiego, za którą nabywca zapłacił powyżej 100 milionów dolarów. Podobne zestawienia przygotowywane są też dla sztuki bardziej współczesnej, czyli tworzonej przez artystów urodzonych po drugiej wojnie światowej. W przeciwieństwie do przewidywalnych raportów ujmujących Bacona i Warhola, tabele rekordów sztuki późniejszej doświadczają prawdziwej rewolucji. Od niedawna bowiem, do niezmiennego grona dotychczasowych rekordzistów, głównie Amerykanów, dołączyli kompletnie w naszych kręgach nieznani artyści z Azji. Najdroższa sztuka tworzona przez artystów powojennych, zdominowana od lat przez te same nazwiska, stała się domeną narodu chińskiego, kojarzonego przecież zazwyczaj z mniej unikatową produkcją. W społeczeństwach azjatyckich tygrysów gospodarczych umocniła się już odpowiednio zamożna klasa, której popyt nie ogranicza się tylko do zachodnich dóbr luksusowych. Inwestorzy tego regionu zainteresowani są lokowaniem kapitału również w dzieła artystów rodzimych, które przy tak ogromnym zapotrzebowaniu okazują się być warte nawet kilkadziesiąt milionów euro.  W 2011 roku światowym rynkiem aukcyjnym wstrząsnęła kwota 57,2 mln dolarów zaoferowana za pracę „Orzeł na sośnie” chińskiego, mniej współczesnego autora, Qi Baishi. Chociaż Qi Baishi nauczył się pisać, czytać i wreszcie malować dopiero, gdy miał dwadzieścia siedem lat, zdołał wypracować własny styl uproszczonych form, odżegnując się od kopiowania dawnych mistrzów. Podejmowane w jego obrazach tematy dalekie były patetycznym uśrednionym wizjom europejskiego bogactwa, malował bowiem tak zwykłe przedmioty, jak koszyk czy czajnik i tak drobne stworzenia, jak owady.

Wśród chińskich artystów współczesnych, rekordzistą aukcyjnej sprzedaży stał się w 2013 roku Zeng Fanzhi, którego zaktualizowana wersja „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci wyceniona została powyżej 23 milionów dolarów. Powtarzając układ kompozycyjny renesansowego mistrza, Zeng Fanzhi namalował obraz komentujący reformy ekonomiczne kraju z lat 90-tych – kluczowa dla sceny postać Jezusa, jak również figury jedenastu apostołów, mają wokół szyi zawiązane komunistycznie czerwone tkaniny. Judasz z kolei, zasiada do wieczerzy w żółtym krawacie symbolizującym imperializm. Warto zastanowić się też, jakie jest nasze pierwsze wrażenie w zetknięciu z obcą estetyką, widzimy przecież, że chińskie współczesne malarstwo różni się od naszego, w wielu elementach jest jednak do niego zbliżone. Jeśli ktoś założyłby przekornie, że na takie rozważania ma jeszcze sporo czasu, zanim cywilizacja żółtej rzeki wyprzedzi na tym polu liderów amerykańskich, byłby w dużym błędzie. Jeszcze niedawno podstawowe rynki obrotu sztuką współczesną były wyłącznie amerykańskie i europejskie – w ubiegłym roku całkowity obrót w Chinach wyniósł 40% światowego, zdeklasował więc nawet obrót Stanów Zjednoczonych, szacowany na ponad 550 milionów euro. Jak wynika z danych portalu Artprice, te dwa kraje odpowiadają razem za aż 78% przychodów tego rynku, a rynkom takim, jak brytyjski czy francuski przypada kolejno 15 i 2% udziałów. O nieprawdopodobnym tempie rozwoju świadczyć może też fakt, że wśród stu artystów, którym przypisuje się największe obroty, aż 47 to Chińczycy. Jeśli doliczylibyśmy do tego grona również Japończyków, Filipińczyków, Indonezyjczyków i Tajlandczyków, artyści Azji stanowiliby w rankingu najbardziej dochodowych 54%. Pobudzać wyobraźnię mogłaby też informacja, że w samym Pekinie kumuluje się jedna piąta wszystkich przychodów ze światowego rynku sztuki artystów powojennych, a Szanghaj wyprzedza pod tym względem Paryż.

O czym jest więc ta sztuka? O obecności chińskich autorów na międzynarodowej scenie artystycznej można się też przekonać pomijając czysto rynkowy aspekt. Do jednych z najbardziej przejmujących historii należy chociażby droga prowokującego Ai Weiweia, współtwórcy między innymi pekińskiego stadionu narodowego. Zanim Ai Weiwei i Weiwei o midionu narodowego, odowego, rii należy chociazby znej można się też przekonać pomijając rynkowy ednak do niego zblipodjął jakąkolwiek artystyczną edukację, spędził kilka dziecięcych lat wraz z rodziną w obozie pracy. Studia, które podjął również nie były zupełnie plastyczne, dlatego, że wybrał reżyserię w Pekinie, po czym przeprowadził się na wiele lat do Nowego Jorku. W latach dziewięćdziesiątych, z powodu choroby ojca artysta zaczął znów tworzyć w Państwie Środka, coraz bardziej angażując się w niewygodne dla władzy problemy społeczne. Kolekcjonując antyki mógł pozwolić sobie na wykonanie słynnego zdjęcia, na którym upuszcza z impetem mającą około 2000 lat chińską wazę, burząc tym samym wszystkie skostniałe porządki. W wymowny sposób zamalowywał też neolityczne wazy kolejnymi warstwami farby, a na niektórych zachowanych resztkach oryginalnych polichromii umieszczał logo koncernu Coca-Cola. Najdobitniej pokazał, jakie zagrożenia widzi w niszczącym zalewie kultury amerykańskiej, która przesłania coraz mocniej – kolorową farbą – chińskie dziedzictwo. Wnętrza waz pozostały jednak bez zmian, na dnie bowiem nic się przecież nie zmieniło, a układy pozostają nienaruszone. Pod koniec 2008 Ai Weiwei naraził się władzom chyba jeszcze silniej, rozpoczynając własne dochodzenie w sprawie ofiar trzęsienia ziemi w Syczuanie. Jako architekt, zwrócił uwagę świata na niedbałości w konstrukcji szkół, które uległy zniszczeniu, a także sporządził prawdziwą listę ponad 5 tysięcy nazwisk uczniów, którzy w tych szkołach zginęli – co nie umknęło oczywiście odpowiedniemu aparatowi.

author avatar
GTF Sp. z o.o.
GTF Sp. z o.o. (www.gtf.pl) – podmiot utworzony w 2003 roku do zarządzania siecią pośrednictwa kredytowego. Spółka jest organizatorem i koordynatorem sieci lokalnych, niezależnych biur pośrednictwa kredytowego, operatorem informatycznego systemu obsługi sieci sprzedaży kredytów oraz operatorem bankowym - partnerem banków w realizacji funkcji dystrybucji produktów finansowych skierowanych do odbiorców indywidualnych i do firm (outsourcing procesowy). Centrala spółki, mieszcząca się w Tychach (40 osób plus trzech członków Zarządu), składa się z następujących działów: Administracja, Operacje, Prewindykacja, IT, Marketing i Call Center, a struktura terenowa obejmuje Dyrektora Sprzedaży oraz 8 Dyrektorów Regionów. Obecnie podmiot ma podpisane umowy o współpracy z ponad 1200 agentami (1810 punktów sprzedaży) na terenie całego kraju, oferującymi produkty finansowe dla klientów indywidualnych oraz firm takich banków, jak: Meritum Bank, Alior Bank, Bank BPH, Vanquis Bank, FM Bank czy Getin Bank (poprzez Powszechny Dom Kredytowy Aureus). GTF jest członkiem Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych w Polsce.

1 2

O autorze